sesja w ruinach

Sesja ślubna w ruinach kościoła w Jałówce

Czy marzyła Wam się kiedyś sesja ślubna w ruinach? Na Podlasiu to możliwe. Wczesnojesienna, wrześniowa sesja w ruinach położonych 60 kilometrów od Białegostoku, to jedna z niebanalnych opcji, którą mogę Wam zaoferować. Spójrzcie na fotografie Karoliny i Kacpra: oto sesja ślubna w ruinach kościoła, która była: nie ukrywam, jednocześnie wyzwaniem, jak i fajną przygodą. Efekt ocenicie sami, a ja Wam napiszę parę słów o tej konkretnej sesji ślubnej w ruinach.

Warto dodać, że zakochana para przyjechała na te zdjęcia aż z Kętrzyna, więc uznali taką lokalizację za wartą poświęcenia czasu. No to… w drogę!

Sesja ślubna w ruinach: droga i dojazd

Skłamałbym, gdybym powiedział, że lokalizacja znajduje się rzut beretem od „Białego” i jesteśmy! Średnio droga do ruin, które widzimy na zdjęciach, zajmuje około godzinę, a po minięciu Michałowa trasa staje się jeszcze bardziej wymagająca. Plusy? Też oczywiście są! Sesja w ruinach wymaga co prawda transportu autem, ale już na miejscu od parkingu idzie się zaledwie 30 metrów. To duża zaleta dla pań, które nie muszą martwić się o zmiany obuwia. Jak to mówią: takie buty!

Sesja ślubna w ruinach w Jałówce: czy pogoda ma tu znaczenie?

Pogodny ze mnie facet, dlatego o klimacie i pogodzie jako fotograf ślubny myślę zawsze. Jeśli chodzi o sesję w tych ruinach, to miejsce prezentuje się najkorzystniej w świetle zachodzącego słońca, gdy mury malowniczo oświetlają złociste promienie. Niestety nie mieliśmy takiego szczęścia, ale mimo pochmurnej pogody, wydobyliśmy urok ruin, w nieco innym klimacie.

Sesja w ruinach to bardzo popularny pomysł. UWAGA NA TŁUMY!

Nie będę owijał w bawełnę: tłumy, tłumy, dzikie tłumy. To miejsce jest niezwykle popularne wśród fotografów i par, dlatego kiedy my dotarliśmy na miejsce odbywały się tam nie dwie, nie trzy, ale… cztery sesje! Walory estetyczne ruin przyciągają, ale brak intymności odstrasza. Sami musicie zastanowić się, czy sesja ślubna w ruinach to Wasz „klimat”. Trzeba być osobą otwartą i odważną, bo hałas, wzajemne słyszenie nawoływań fotografów i kolejki mogą być stresujące. Ale zdjęcia mogą być przepiękne, więc warto poddać to rozwadze. Karolina i Kacper opanowali początkowy stres i po kilku minutach wdrożenia skupiliśmy się na naszych kadrach i sesja ślubna w ruinach wyszła naprawdę świetnie. Pomogła asysta mojej żony, Agnieszki, która wspierała Karolinę przy układaniu sukni, fryzury czy welonu. Taka kobieca solidarność bardzo się przydała, a kadry wyszły wyjątkowe!

Sesja ślubna w ruinach wzmaga moją kreatywność!

Kiedy słyszę „wyzwanie”, to się nie poddaję, tylko kombinuję, co z tym twórczego zrobić. Tak też było tutaj: konieczność synchronizacji z innymi fotografami nie była łatwa, ale udało nam się znaleźć momenty dla siebie. Byliśmy tam dość długo. Taka wymagająca sesja ślubna w ruinach w Jałówce była dla mnie wodą na młyn: kreatywność mogła rozwinąć skrzydła: wykonaliśmy np. zdjęcia w mniej oczywistych miejscach jak przejścia czy „tyły” ruin. Podobają Wam się?

Podsumowań słów parę…

Czytacie, oglądacie i myślicie: „Czy warto? Czy sesja zdjęciowa w ruinach zamku jest warta zachodu?”. Powiem żartobliwie, że podczas zachodu to oczywiście, że warta! A tak serio… to pytanie pozostawiam Wam do własnej oceny. Ja chętnie sprostam wyzwaniom i podejmę się nawet mniej komfortowych warunków, bo uważam, że sesja w ruinach mimo minusów kryje w sobie super potencjał, który odkrywam na nowo za każdym razem. Ale to już Wy musicie pomyśleć, co Wam w duszy gra! My z Karoliną i Kacprem, mimo początkowych stresów, stworzyliśmy naturalne i pełne emocji fotografie, które zachwyciły młodych. Jak dla mnie: warto! Ach, i muszę wspomnieć, że wracając można zajechać do Gospody w Michałowie na coś smacznego. To co, przed nami pyszna zabawa?

Spodobała się Wam ta sesja zdjęciowa w ruinach? Zobaczcie równie piękną sesję ślubną boho!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *